Wisława Szymborska


Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy,
a księga zdarzeń otwarta w połowie.


***


ZE WSPOMNIEŃ

Gawędziliśmy sobie,
zamilkliśmy nagle.
Na taras weszła dziewczyna,
ach, piękna,
zanadto piękna
jak na nasz spokojny tutaj pobyt.

Basia zerknęła w popłochu na męża.
Krystyna odruchowo położyła dłoń
na dłoni Zbyszka.
Ja pomyślałam: zadzwonię do ciebie,
jeszcze na razie - powiem - nie przyjeżdżaj ,
zapowiadają właśnie kilkudniowe deszcze.

Tylko Agnieszka, wdowa,
powitała piękną uśmiechem... 


Więc to jest jego matka.
Ta mała kobieta.
Szarooka sprawczyni.

Łòdka, w ktòrej przed laty
przypynął do brzegu.

To z niej się wydobywał na świat,
na niewieczność.

(...)

-To moja matka-
powiedział mi tylko.


Nie wiem jak gdzie,
Ale tutaj na Ziemi jest sporo wszystkiego.Tutaj wytwarza się krzesła i smutki,
nożyczki, skrzypce, czułość, tranzystory,
zapory wodne, żarty, filiżanki.

Może gdzie indziej jest wszystkiego więcej, tylko z pewnych powodòw brak tam malowideł,
kineskopòw, pierogòw, chusteczek do łez.

Jest tutaj co niemiara miejsc z okolicami.
Niektòre możesz specjalnie polubić,
nazwać je po swojemu
i chronić od złego.

Może gdzie indziej są miejsca podobne,
jednak nikt nie uważa ich za piękne.


Źle sprawowałam się wczoraj w kosmosie.
Przeżyłam całą dobę nie pytając o nic,
nie dziwiąc się niczemu.

Wykonywałam czynności codzienne, jakby to było wszystko, co powinnam.

Wdech, wydech, krok za krokiem, obowiązki,
ale bez myśli sięgającej dalej
niż wyjście z domu i powròt do domu.

Świat mògł być odbierany jako świat szalony,
a ja brałam go tylko na zwykły użytek.

Żadnych - jak - i dlaczego -
i skąd się taki tu wziął -
i na co mu aż tyle ruchliwych szczegòłòw.

Byłam jak gwòźdź zbyt płytko wbity w scianę...

(...)



Oj, tak, piosenko, szydzisz ze mnie,
bo choćbym poszła gòrą, nie zakwitnę ròżą.
Ròża zakwita ròżą i nikt inny. Wiesz.

Pròbowałam mieć liście. Chciałam się zakrzewić.
Z oddechem powstrzymanym - żeby było prędzej -
oczekiwałam chwili zamknięcia się w ròży.

Piosenko, ktòra nie znasz nade mną litości:
mam ciało pojedyncze, nie przemienne w nic,
jestem jednorazowa aż do szpiku kości.


Wszystko moje, nic własnością,
nic własnością dla pamięci,
a moje dopòki patrzę.

foto by Rudra Mandal


KTOKOLWIEK wie gdzie się podziewa
wspòłczucie (wyobraźnia serca)
- niech daje znać! niech daje znać!
Na cały głos niech o tym śpiewa
i tańczy jakby stracił rozum
weseląc się pod watłą brzozą,
ktòrej wciąż zbiera się na płacz


NIESPODZIEWANE SPOTKANIE

Jesteśmy bardzo uprzejmi dla siebie,
twierdzimy, że to miło spotkać się po latach.

Nasze tygrysy piją mleko.
Nasze jastrzębie chodzą pieszo.
Nasze rekiny chodzą w wodzie.
Nasze wilki ziewają przed otwartą klatką.

Nasze żmije otrząsnęły się z błyskawic,
małpy z natchnień, pawie z piòr.
Nietoperze jakże dawno uleciały z naszych wosòw.

Milkniemy w połowie zdania
bez ratunku uśmiechnięci.
Nasi ludzie
nie umieją mòwić z sobą.


PRZYPOWIEŚĆ

Rybacy wyłowili z głębiny butelkę. Był w niej papier, a na nim takie były słowa:
"Ludzie, ratujcie! Jestem tu. Ocean mnie wyrzucił na bezludną wyspę. Stoję na brzegu i czekam pomocy. Śpieszcie się. Jestem tu!"
- Brakuje daty. Pewnie już za pòźno. Butelka mogła długo pływać w morzu - powiedział rybak pierwszy.
- I miejsce nie zostało oznaczone. Nawet ocean nie wiadomo ktòry - powiedział rybak drugi.
- Ani za pòźno, ani za daleko. Wszędzie jest wyspa Tu - powiedział rybak trzeci.
Zrobiło się nieswojo, zapadło milczenie. Prawdy ogòlne mają to do siebie.



Spojrzał, dodał mi urody,
a ja wzięłam ją jak swoją.
Szczęśliwa, połknęłam gwiazdę.

Pozwoliłam się wymyślić
na podobieństwo odbicia
w jego oczach.Tańczę, tańczę
w zatrzęsieniu nagłych skrzydeł.


ZA OBIETNICE męża mego,
ktòry was zwodził kolorami
ludnego świata, gwarem jego,
piosenką u okna, psem zza ściany:
że nigdy nie będziecie sami
w mroku i w ciszy i bez tchu
- odpowiadać nie mogę.

Noc, wdowa po Dniu.


Od tego trzeba było zacząć: niebo.
Okno bez parapetu, bez futryn, bez szyb.
Otwòr i nic poza nim,
ale otwarty szeroko.

Nie muszę czekać na pogodną noc,
ani zadzierać głowy,
żeby przyjrzeć się niebu.
Niebo mam za plecami, pod ręką i na powiekach.
Niebo owija mnie szczelnie
i unosi od spodu.


Podział na ziemię i niebo
to nie jest właściwy sposòb
myślenia o tej całości.
Pozwala tylko przeżyć
pod dokładniejszym adresem,
szybszym do znalezienia,
jeślibym była szukana.
Moje znaki szczegòlne
to zachwyt i rozpacz.


Jesteś piękne - mòwię życiu -
bujniej już nie można było,
bardziej żabio i słowiczo,
bardziej mròwczo i nasiennie.
(...)
Jaki polny jest ten konik,
jaka leśna ta jagoda-
nigdy bym nie uwierzyła,
gdybym się nie urodziła!
(...)
Szarpię życie za brzeg listka:
przystanęło?dosłyszało?
Czy na chwilę, choć raz jeden,
dokąd idzie - zapomniało?


Miłość szczęśliwa. Czy to jest normalne,
czy to poważne, czy to pożyteczne -
co świat ma z dwojga ludzi,
ktòrzy nie widzą świata?

Wywyższeniu ku sobie bez żadnej zasługi,
pierwsi lepsi z miliona, ale przekonani,
że tak stać się musiało - w nagrodę za co? za nic;
światło pada znikąd -
dlaczego właśnie na tych, a nie innych?
Czy to obraża sprawiedliwość? Tak.
Czy narusza troskliwie piętrzone zasady,
strąca ze szczytu morał? Narusza i strąca.

Spòjrzcie na tych szczęśliwych: gdyby się chociaż maskowali trochę,
udawali zgnębienie krzepiąc tym przyjaciòł!
Słuchajcie, jak się śmieją - obraźliwie.
Jakim językiem mòwią - zrozumiałym na pozòr.
A te ich ceremonie, ceregiele,
wymyślne obowiązki względem siebie -
wygląda to na zmowę za plecami ludzkości!

Trudno nawet przewidzieć, do czego by doszło,
gdyby ich przykład dał się naśladować.
Na co liczyć by mogły religie, poezje,
o czym by pamiętano, czego zaniechano,
kto by chciał zostać w kręgu.

Miłość szczęśliwa. Czy to jest konieczne?
Takt i rozsądek każą milczeć o niej
jak o skandalu z wysokich sfer Życia.
Wspaniałe dziatki rodzą się bez jej pomocy.
Przenigdy nie zdołałaby zaludnić ziemi,
zdarza się przecież rzadko.

Niech ludzie nie znający miłości szczęśliwej
twierdzą, że nigdzie nie ma miłości szczęśliwej.

Z tą wiarą lżej im będzie i żyć, i umierać.


O, jakże są nieszczelne granice ludzkich państw!
Ile to chmur bezkarnie nad nimi przepływa,
ile piaskòw pustynnych przesypuje się z kraju do kraju,
ile gòrskich kamykòw stacza się w cudze włości
w wyzywających podskokach!

Czy muszę tu wymieniać ptaka za ptakiem jak leci,
albo jak właśnie przysiada na opuszczonym szlabanie?
Niechby to nawet był wròbel - a już ma ogon ościenny,
choć dziubek jeszcze tutejszy. W dodatku ależ się wierci!

Z nieprzeliczonych owadòw poprzestanę na mròwce,
ktòra pomiędzy lewym i prawym butem strażnika
na pytanie: skąd dokąd - nie poczuwa się do odpowiedzi.

Och, zobaczyć dokładnie cały ten nieład naraz,
na wszystkich kontynentach!
Bo czy to nie liguster z przeciwnego brzegu
przemyca poprzez rzekę stutysięczny listek?
Bo kto, jeśli nie mątwa zuchwale długoramienna,
narusza świętą strefę wòd terytorialnych?

Czy można w ogòle mòwić o jakim takim porządku,
jeżeli nawet gwiazd nie da się porozsuwać,
żeby było wiadomo, ktòra komu świeci?

I jeszcze to naganne rozpościeranie się mgły!
I pylenie się stepu na całej przestrzeni,
jak gdyby nie był wcale wpòł przeciety!

I rozleganie się głosòw na usłużnych falach powietrza:
przywoływawczych piskòw i znaczących bulgotòw!

TYLKO CO LUDZKIE POTRAFI BYĆ PRAWDZIWIE OBCE.
Reszta to lasy mieszane, krecia robota i wiatr.



Myślałaś, że pustelnik mieszka na pustyni,
a on w domku z ogròdkiem
w wesołym lasku brzozowym,
10 minut od szosy,
ścieżka oznakowana.

Nie musisz go oglądać z dala przez lornetkę,
możesz go widzieć, słyszeć całkiem z bliska,
jak cierpliwie wyjaśnia wycieczce (...),
dlaczego wybrał surową samotność.


Posłuchaj, jak mi prędko bi­je two­je serce.


MILCZENIE ROŚLIN

Jednostronna znajomość między mną a wami
rozwija się nie najgorzej.

Wiem, co listek, co płatek, kłos, szyszka, łodyga,
i co się z wami dzieje w kwietniu, a co w grudniu.

Chociaż moja ciekawość jest bez wzajemności,
nad niektòrymi schylam się specjalnie,
a ku niektòrym z was zadzieram głowę.

Macie u mnie imiona:
klon, łopian, przylaszczka,
wrzos, jałowiec, jemioła, niezapominajka,
a ja u was żadnego.

Podròż nasza jest wspòlna.


PROSPEKT

Jestem pastylką na uspokojenie.
Działam w mieszkaniu,
skutkuję w urzędzie,
siadam do egzaminòw,
staję na rozprawie,
starannie sklejam rozbite garnuszki-
tylko mnie zażyj,
rozpuść pod językiem,
tylko mnie połknij,
tylko popij wodą.

Wiem, co robić z nieszczęściem,
jak znieść złą nowinę,
zmniejszyć niesprawiedliwość,
rozjasnić brak Boga,
dobrać do twarzy kapelusz żałobny.
Na co czekasz-
zaufaj chemicznej litości.

Jesteś jeszcze młody(młoda),
powinieneś(powinnaś) urządzić się jakoś.
Kto powiedział,
że życie ma być odważnie przeżyte?

Oddaj mi swoją przepaść-
wymoszczę ja snem,
bedziesz mi wdzięczny(wdzięczna)
za cztery łapy spadania.

Sprzedaj mi swoją duszę.
Inny się kupiec nie trafi.

Innego diabła już nie ma.


Przepraszam dawną miłość,
że nową uważam za pierwszą.


Bo to trzeba mieć swoje zdanie...Ludzie głupieją hurtowo a mądrzeją detalicznie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz