EUGEN DREWERMANN - spotkanie z teologią i psychoanalizą






Ktoś, kto nigdy nie był kochany, nie może miłować siebie i aby być kochanym wymaga od siebie niemożliwego: wysuwa roszczenie, by być równym Bogu. I dla tego widma się poświęca.











Prawda rozpowszechniana jak propaganda automatycznie staje się kłamstwem...

"Propaganda nie bierze pod uwagę jednostki, lecz masę, nie mierzy w wewnętrzną przemianę osòb, ale w rozprzestrzenianie - podczas trwania ogromnych zgromadzeń - sloganów dyktujących zasady myślenia i zachowania; jej celem nie jest spotkanie "Ja" z "Ty", lecz jednolitość "tak" pozbawionego jakichkolwiek stosunków."



Człowiek nigdy nie jest zdesperowany z powodu czynnikòw zewnętrznych, ale zawsze z własnego powodu i jeśli popada w rozpacz z powodu czynnikòw zewnętrznych jest to wskazówką, że był on od zawsze zdesperowany.
Rozpacz jest złym stosunkiem do samego siebie powstałym na podstawie niewłaściwej relacji z Bogiem, a wiara jest poprawnym stosunkiem do siebie powstałym na podstawie właściwej relacji z Bogiem.
RELIGIA BEZ BAŚNI NIE JEST WIARYGODNA

Pierwsi chrześcijańscy apologeci, aby jak najbardziej odróżnić siebie i swoje doktryny od umierających bogòw starożytnych religii, odmòwili - już od drugiego wieku - wspólnego pochodzenia wszystkich symboli religijnych znajdujących się w głębokich warstwach ludzkiej psychiki; stłumili, a nawet zdemonizowali w ten sposòb świat mitów, baśni i marzeń tak jakby były one czymś przeciwnym chrześcijaństwu i wrogo nastawionym do Boga ... i zbudowali wiarę w pojednanie człowieka w Chrystusie na fundamencie stale rosnącej walki toczonej przeciw sobie, przeciw temu wszystkiemu co jest w ludzkiej psychice "pogańskie" ... przeciwko inspiracji i intuicji nieświadomości .... Tak oto przedstawiciele Kościoła powtarzają jedynie obsesje i niepewności z okresu dzieciństwa i dokonują pròby zracjonalizowania tego wszystkiego, co zostało usunięte ze świadomości. Wynikiem tego jest wstrząs wywołany ogromną ilością lęku, który w rzeczywistości nie zostaje uleczony przez doktryny i praktyki kościelne, ale nimi wywołany... Ludzie po prostu muszą ponownie nauczyć się sztuki marzenia w sposòb naturalny, aby odnaleźć się psychicznie sobą.



(...) chrześcijaństwo wybrało drogę, ktòra - w przeciwieństwie do, na przykład, odkupieńczej religii buddyzmu - całkowicie ignoruje najgłębsze warstwy ludzkiej psychiki, lub nie znając psychicznych podstaw ludzkiego doświadczenia, uświęca je lub demonizuje w niewłaściwy sposób, podobny do tego, jak z powodu nieznajomości sił zewnętrznych natury, przypisywaliśmy pewne naturalne zjawiska bezpośrednio Bogu lub demonicznym wpływom.

(...) dogmat chrześcijański odrzucił pod każdym względem Pelagianizm, czyli doktrynę wyznającą przekonanie, iż człowiek może swobodnie czynić dobro, jeśli uczy, że człowiek nie może samodzielnie odkryć drogi do wiary; naturalmente powstaje problem: jak, pomimo tego, może być winą człowieka, a nie Boga fakt, że ktoś nie dochodzi do wiary.
Aby odpowiedzieć na to pytanie nie jest wystarczające, aby odnieść się abstrakcyjnie do powszechności zbawczej woli Boga i pamiętać, że każdy człowiek otrzymuje łaskę Bożą w ròwnym stopniu. Należałoby raczej próbować zrozumieć od wewnątrz niezdolność człowieka do czynienia dobra, czyli zrobić to, co do tej pory nie zostało zrobione: odnieść się interpretacyjnie, a nie apelacyjnie do doktryny grzechu pierworodnego w odniesieniu do ludzkiej egzystencji i udać się w tym celu do szkoły, a w szczególności szkoły psychologii głębi. I wtedy zderzymy się bezpośrednio z problemem ludzkiej tragedii.

Kwestia czy jakiś "Adam" "zgrzeszył" na samym początku istnienia ludzkości i jak możliwe jest zdobycie wiedzy na temat tego wydarzenia, czy i w jaki sposób podobne "wydarzenie" można pogodzić z doktryną ewolucji lub poligenizmu i monogenizmu - takie problemy sprawiły, że "doktryna grzechu pierworodnego", oczywiście nawet w samym Kościele, jawi się jako konglomerat absurdalnych twierdzeń, które zresztą towarzyszyły starożytnemu paradoksowi, zastanawiającemu się nad tym, jak Bóg może ukarać wszystkie kolejne pokolenia za winy jednego indiwiduum. Szczegòlnie ten problem Bożej sprawiedliwości doprowadził do opracowania najbardziej wyszukanych uzasadnień, ale żadnej z tych teorii oczywiście nigdy nie udało się być bardziej pouczającą od kwestii początkowej ukazanej w sposòb historyczny. Koniec końcem pozostaje jedynie wrażenie, że dogmat "grzechu pierworodnego" został specjalnie stworzony dla demonizowania człowieka i przysparzania mu nerwic, zwłaszcza by utrzymać go niewolnikiem poczucia winy i strachu przed karą na płaszczyźnie seksualnej i skorzystać z jego uzależnienia w celu promowania ekspansji władzy kleru.
Zamiast tego lepiej jest interpretować "jahwistyczną doktrynę" grzechu pierworodnego" w sposòb czysto diagnostyczny. Nie ma mowy o winie obcego mi "Adama", ale jest mowa o mojej własnej egzystencji. "Upadek w grzech" nie jest rozumiany jako odległe wydarzenie z przeszłości, ale jako OPIS SPOSOBU, w jaki człowiek żyje i jest zmuszony do życia, zanim znajdzie swoją wiarę w Boga (...) Musimy więc czytać jahwistyczną historię początków nie tak, jakby w grę wchodziło życie innych, ale nasze własne życie.

...zadaniem człowieka jest stać się Sobą; przeznaczeniem tego, kto nie widzi w tym ostatecznego celu jest stanie się epikurejczykiem kontynuującym życie na szynach przyjemności i braku przyjemności, posiadania i utraty, posiadania i braku posiadania; taki człowiek nie dopuści do siebie pytania o to, do kogo przynależy, a jego życie dobiegnie nieuchronnie końca w dniu, w którym jego żona umrze na raka, w dniu, gdy Rosjanie zajęli jego gospodarstwo w 1945 r., w dniu, kiedy jej mąż poprosił o rozwód piętnaście lat temu lub w dniu, w którym komuś została złamana kariera. Dla miłości własnej wszystko zależy od tego, aby co najmniej zgodzić się intelektualnie z Kierkegaardem: gdy ktoś rozpacza z powou jakiegoś czynnika zewnętrznego, jest to dowodem na to, że ten ktoś był już zdesperowany od zawsze; rozpacz byłaby w tym przypadku złą relacją z samym sobą.





Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia, że wolność jest prawdziwym i najwyższym dobrem człowieka i jest to prawdą. Ale zbyt łatwo zapominamy, że jest ona w tym samym czasie największym ciężarem człowieka i że potrzeba nadzwyczajnego zaangażowania, aby pragnąć własnej wolności. Istnieje w człowieku silna chęć rezygnacji z bycia indywiduum i zniknięcia w wolności tłumu właśnie dlatego, że żaden lęk nie jest w nim bardziej intymny i głęboki od niepokoju wolności w obliczu samego siebie.




We wszystkich mitologiach i ideologiach, we wszystkich ekstazach i uniesieniach człowiek dąży do przezwyciężenia swej subiektywnej świadomości, zmierza do jedności ze zbiorową psychiką, zapominając po prostu być sobą oraz o swoim obciążeniu odpowiedzialnością i o swojej odrębności. Dąży do rezygnacji z własnej wolności na rzecz zbiorowego świadczenia narzuconego z zewnątrz i sprawiedliwości wszystkich ustanowionej na starcie.
Człowiek więc jest w posiadaniu daru wolności, ale odczuwa jednocześnie najwyższy niepokój ze względu na fakt bycia wolnym, a więc pierwszą rzeczą, jaką potrafi w tej sytuacji czynić jest zniesienie wolności.


"Z tego prostego powodu, że istniejesz"... tak możemy podsumować neurotyczno-obsesyjne mikrourazy będące skutkiem edukacji otrzymanej w dzieciństwie: "musisz być sumienny, posłuszny, dobry, porządny, całkowicie niewymagający, poprawny, musisz być modelem i dumą twoich rodzicòw; i nie zaczynaj tu z własnymi pragnieniami i potrzebami! My, twoi rodzice, nie mamy na to ani czasu, ani pieniędzy, ani serca. Masz prawo istnieć tylko wtedy, gdy robisz to, co masz zrobić, a musisz zrobić to, co mówią ci dorośli. "- Wypowiedzi tego rodzaju są najlepszym perystaltycznym podłożem pod rozwòj nerwicy obsesyjnej. 


Biblia jest niewiarygodnie bogatym źròdłem wiedzy, a teologia nabiera nowych barw dzięki myślom zawartym w książkach Drewermanna....
"W Ewangelii wg św. Jana ( werset 4 ), w rozmowie Jezusa z kobietą przy studni Jakuba, przez chwilę jest mowa o tym, co daje człowiekowi szczęście i o tym, czego tak naprawdę człowiek pragnie; kobieta wydaje się chwilowo wspierać ideę, że mogłaby być spełniona i usatysfakcjonowana, jeśli ktoś pomògłby jej w trudach życia codziennego; i właśnie w chwili, kiedy kobieta szczerze wyraża to oczekiwanie, Jezus prosi ją, aby poszła po swojego męża. Kobieta jest zmuszona do przyznania się, iż nie ma męża lecz Jezus z mocą zauważa i podkreśla, że miała ona aż pięciu mężów; a jednak niewiasta słusznie mówi, że nie ma męża. 
Jezus wyraźnie chce powiedzieć kobiecie, iż nie znajdzie ona miłości, do której żarliwie dąży, tak długo, jak długo będzie oczekiwała niemożliwego; jej poszukiwania będą trwały tak długo, jak długo w drugiej osobie będzie upatrywała zastępstwa absolutu, zmiennika Boga. I odwrotnie: znajdzie mężczyznę tylko wtedy, gdy najpierw odnajdzie absolutną integralność z Bogiem w swoim sercu, w swojej intymności; tylko jeśli znajdzie siebie w Bogu, będzie mogła pozwolić drugiej osobie na wspòłistnienie u swego boku, bez torturowania jej swoimi nieokiełznanymi oczekiwaniami i bez zatruwania własnej egzystencji nieustającymi rozczarowaniami. 
Człowiek będzie zdesperowanym histerykiem tak długo, jak długo będzie szukał w drugim człowieku wsparcia i poczucia bezpieczeństwa, które można znaleźć tylko w Bogu" (czyli w sobie samym, we własnej duszy jako mieszkaniu Boga!). 







Człowiek nigdy nie staje się zdolny do zdrady miłości, jeśli nie drąży go choroba lęku.









Nosimy w sobie to wszystko, czym gardzimy w drugim człowieku.










Tylko miłość jest podobnym fragmentem nieba, tylko miłość widzi oczami Boga.





(...) miłość jest, między innymi, ciągłym wysiłkiem, aby znaleźć odpowiednie imię dla ukochanej osoby; pod wpływem fascynacji tym, kto jest taki sam, a jednocześnie inny, pod wpływem nazwy "człowiek-a"(kobieta) i "człowiek"(mężczyzna) - //pięknie brzmi to w języku włoskim : uomo- mężczyzna/ uoma- kobieta... - (nasz przypis!)// - miłość jest między innymi nieustannym pytaniem: kim jesteś? Są to nieustające starania w celu zrozumienia i scharakteryzowania jeszcze bardziej dogłębnie istoty tej drugiej osoby.

Cała tradycja myśli zachodniej, w przeważającym stopniu wprowadzona przez ducha chrześcijaństwa, przypomina raczej wzniosłą próbę jak najbardziej skutecznego podzielenia i oddzielenia tego, co jest ściśle i intymnie ze sobą złączone, i to w sposób stopniowo coraz bardziej jasny: świadomości i nieświadomości, rozumu i sentymentu, kultury i natury, moralności i wrażliwości, głowy i serca, boskiego i ludzkiego, kapłaństwa i medycyny, opieki zdrowotnej i uzdrowicielstwa, duszpasterstwa i psychoterapii; w skrócie, podzielony został sam człowiek i to dokładnie do tego stopnia, że wydaje się on być bez szans na odzyskanie ròwnowagi.
Jedna z głównych przyczyn powinna być z pewnością poszukiwana w początkach chrześcijaństwa. Od pierwszego dnia swgo istnienia starało się ono tłumić i demonizować, w imieniu swojego przesłania, mity pogańskie, nie całkowicie nieświadome tego, że lekceważąc mit, będzie jednocześnie zmuszone do demonizowania mitogennych sił obecnych w człowieku. To, co początkowo zaczęło się walką z pogaństwem, okazało się w coraz większym stopniu walką przeciwko człowiekowi, przeciwko archetypowym obrazom ludzkiej nieświadomości i w efekcie szybko zaczęto wierzyć, że można służyć Bogu w najlepszy sposób upodabniając się do Słupnikòw duchowych, wznosząc się wzwyż siłą osobowości znacznie wychodzącej poza ciemne impulsy i instynkty, daleko od powierzchni matki ziemi. Wszystkie cztery pierwsze wieki chrześcijaństwa zdecydowanie służyły odróżnieniu na płaszczyźnie filozoficznej natury człowieka.
Nie integracja, lecz marginalizacja, walka przeciw naturze, wręcz jej negacja, czyli na płaszczyźnie psychologicznej negacja nieświadomości człowieka stały się coraz bardziej obowiązkiem wiary i postawy chrześcijańskiej. Aby zdać sobie sprawę z efektòw tego podstawowego zachowania, wystarczy przyjrzeć się jak w historii kultury Zachodu, na przestrzeni wieków, obraz człowieka został zredukowany w coraz większym stopniu do intelektu i woli. Nawet wiara, to znaczy ogólna relacja z Bogiem, już w średniowieczu, została zdefiniowana jako akt intelektualny kontrolowany przez wolę.

(obraz: Zdzisław Beksiński)

Psychoterapia używa snòw w charakterze królewskiej drogi do pojęcia nieświadomości; ona wie, jak ważne są spontaniczne obrazy, które wyłaniają się z głębokiej warstwy duszy, dla diagnozy i prognozy, dla introspekcji w celu wytłumaczenia i opracowania materiału usuniętego ze świadomości w nieświadomość. A jednak, pomimo że Biblia sama wciąż bierze pod uwagę sny jako drogę przekazu boskich poleceń i jest pełna obrazów i symboli sennych, ze strony egzegezy teologicznej istnieje do dzisiaj wręcz zakaz interpretowania Biblii i doświadczenia religijnego w świetle psychologii głębi. Zamiast interpretować biblijne wizje z perspektywy dawnych i wiecznych obrazów obecnych w nieświadomości ludzkiej psychiki, a zatem uczynić z nich mianownik przeżyć wewnętrznych wspòlnych wszystkim ludziom, Biblia badana jest ze strony czysto zewnętrznych faktòw i informacji historycznych, stając się z kolei coraz bardziej uboga w obrazy, coraz bardziej emocjonalnie zimna, coraz bardziej gadatliwa i bez serca. (...) Kto w imię religii uczy ludzi, by zdradzać marzenia senne, niszczy na dłuższą metę źródło, z którego rodzi się religijność.








(...) wszystko to co sprawia, że jesteś szczęśliwy i rozszerza serce człowieka jest służbą Bogu i darem od Boga, i tylko wtedy, gdy z winy czystego bólu oddzielone zostaje to, co jest połączone, nawet religia staje się czymś narzuconym i pełnym przymusu.










Nie jest możliwe mówienie o Bogu i opisywanie człowieka w sposòb bardziej pocieszający, dobry, zrozumiały, wolny i czuły, niż sposòb, w jaki zrobił to Jezus. Odmówił nawet przelania na papier swoich własnych słòw, tak bardzo ufał, że wszystko to co pochodzi od Boga mieszka w sercu każdego człowieka i tam może być odnalezione pod warunkiem, że kochamy całym sercem. Nie chciał wnieść nowej doktryny, lecz jedynie wdrożyć formę życia pełniejszą zaufania i mentalnego otwarcia. 




Nie istnieje żadna bardziej konkretna, ważniejsza, piękniejsza i bogatsza sfera życia ukazująca związek pomiędzy tym co boskie i tym co ludzkie we wszystkich istotnych aspektach życia, niż wspaniały motyw miłości. W istocie rzeczy nigdy ludzie nie są tak otwarci na niebo, jak w chwili przeżywania miłości. Ani Kościòł nie może zaoferować innego, ważniejszego tematu niż miłość. Wszystko to co ma związek z miłością pomiędzy kobietą a mężczyzną wymknęło się w Kościele do rąk poetów i muzyków i skończyło w uciążliwości ołowianych ustawodawstw. Sądy kościelne administrują szczegółowo, powiedzmy, bezwstydnie, współistnieniem "płci", tak jakby w kwestiach serca nic nie przerażało bardziej jak realne energie każdej prawdziwej religii.(...)wszędzie tam, gdzie mężczyzna i kobieta kochają się do tego stopnia, by ta miłość stała się ich wspòlnym przeznaczeniem, ich miłość do siebie jest pełnomocnym znakiem, by obdarowywać siebie nawzajem łaską Bożą.









To jest prawo duszy, że ten, kto nie odnalazł jeszcze siebie, nie może także odnaleźć drogi do innych ludzi; będzie raczej skłonny do obarczania innych własnymi lękami, własnymi nierozwiązanymi konfliktami i nie będzie potrafił ani wykonać, ani odebrać nic autentycznego.










Im mniej dana osoba żyje z sobą w zgodzie, tym bardziej będzie się starać przed sobą uciec. Z tego powodu wszędzie widać, że to właśnie ludzie bardziej rozdarci i niezadowoleni z siebie zobowiązują się wykazać, że sytuacje, w których żyją muszą zostać przekształcone, i że ludzie, których mają wokòł siebie muszą się zmienić; i w międzyczasie opracowują programy zmiany istniejącego systemu, który w ich oczach jest nie do zniesienia. 

zdjęcie: Gilbert Legrand



Strach przed miłością (to znaczy prawie zawsze strach przed kobietą odczuwany przez niektóre kręgi kościelne) utrzymuje nadal tak bardzo w niewoli myśl eklezjalną, że wielu, którzy są lepiej poinformowani lub mogą być lepiej poinformowani, ze strachu czy też zniechęcenia nie są w stanie zdobyć się na odwagę wypowiedzenia, a co dopiero napisania szczerego słowa na ten najważniejszy temat życia ludzkiego.

Psychoanaliza nie posiada wielkiej, dobroczynnej siły zbawienia i odkupienia ludzkości. Jest ona prostym narzędziem do wykrywania ludzkiego cierpienia i jego historii zamkniętej w ludzkim sercu. Ale to właśnie dlatego, jak nic innego, nadaje się do uzupełnienia chrześcijańskiej doktryny wiary. Nawet ambicja terapeutyczna może grzeszyć zniecierpliwieniem i egoizmem. Lecz mimo to teologia może ponownie nauczyć się od psychoanalizy tego, co prawnie należy do niej, a co tak często zdradza: bezinteresownej dobroci, która zabrania oceniać i krytykować innych, a zaleca patrzeć jedynie na prawdę ludzkiej duszy.




Kiedy człowiek umiera, mawiali starożytni Egipcjanie, jego dusza wznosi się jak ptak ku niebu, aby połączyć się ze światłem słońca i gwiazd. Tylko miłość ma moc widzenia już tu, na ziemi, duszy człowieka jako czegoś, co aspiruje do swego wiecznego mieszkania, ze skrzydłami wykonanymi z gwiazd i blasku słońca. Tylko miłość jest takim kawałkiem nieba, tylko ona widzi oczami Boga.








Nasze "JA" zachowuje się jak armia, która, w obliczu przeważających sił wroga, wycofuje się do twierdzy położonej w miejscu wysokim i oddaje równinę w ręce wroga bez walki; osiąga w ten sposób natychmiastową przewagę objawiającą się poczuciem względnego bezpieczeństwa, ale skazuje się też na przedłużone i coraz bardziej napięte oblężenie, ktòre będzie mogło przełamać tylko wtedy, gdy podejmie właśnie tę bitwę na równinie, ktòrą miało za przegraną. Nie dojdzie do uzdrawiania psychiki, jeśli nie ma się świadomości trudności, które zostały usunięte w dzieciństwie z obawy i aby ponownie zaaranżować walkę z oporem, który może się nagromadzić ... i to właśnie w tym tkwi kolejna dawka cierpienia i to samo "JA", które chciało być uzdrowione, broni się wszelkimi środkami przeciwko takiej perspektywie.

Teolodzy nie potrzebują wypracowywać żadnej "lepszej" psychologii od tej praktykowanej przez psychoanalityków; ale ze swej strony, jeżeli byliby wystarczająco pokorni i chętni do nauki, mogliby kształcić lekarzy dusz, psychoterapeutów, aby marzyli oni jeszcze głębiej, aby myśleli o człowieku w sposòb jeszcze bardziej wzniosły, niż wydawałoby się to "empirycznie" możliwe. Tak naprawdę jest to marzenie najbardziej godne religii jeżeli chodzi o człowieka, abyśmy już na ziemi mogli zakosztować nieba i abyśmy mogli pozwolić sobie na rozpoznanie tej najpiękniejszej i ponadczasowej ziemskiej rzeczywistości: miłości.








Nie można ukoić ludzkiego cierpienia moralizowaniem.

obraz: Pawel Kuczynski








Każdy naród i każda religia (nie wyłączając samego chrześcijaństwa!) ulegają niebezpieczeństwu preferowania ludzi, którzy pozwalają kierować sobą przez siłę zewnętrzną, niż tych, którzy odwołują się do osobistych doświadczeń i własnych wewnętrznych przekonań. Im większe jest cierpienie grupy, tym bardziej autorytarny staje się system przywództwa i rządu.

obraz: Pawel Kuczynski

ZAGROŻENIE dla człowieka SPOŁECZNIE HOMOLOGOWANEGO I ZORGANIZOWANEGO

Od dawien dawna zaszczepiono nam bezwzględny szacunek dla konformizmu, STRACH przed byciem innym, STRACH przed wykluczeniem ze stada. Ktoś, kto został tak wychowany w rodzinie i w szkole, i edukacja ta została doszlifowana do perfekcji w wyższych instytucjach, posiada opinie, ale nie przekonania, dobrze się bawi, ale jest nieszczęśliwy. Jest gotowy nawet do poświęcenia całej swojej egzystencji i egzystencji swoich dzieci dla dobrowolnego posłuszeństwa bezosobowym i anonimowym władzom.


obraz: Pawel Kuczynski


Możemy (...) spokojnie interpretować symboliczny język "żebra Adama", z którego Pan stworzył kobietę w ten sposòb:

każda prawdziwa miłość polega na odkryciu, że ta druga osoba ucieleśnia idealnie to, czego brak odczuwamy we własnej piersi; w każdej prawdziwej miłości ta druga osoba jawi się jako wcielenie właśnie symbolu tej pustki uczynionej z pragnienia i tęsknoty otwierających się we własnym sercu, a ta pusta przestrzeń daje wrażenie czegoś stworzonego przez samego Boga; w miłości ta druga osoba jawi się jako wspaniałe poszukiwanie i tułaczka trwająca całe życie. Innymi słowy: miłość zamyka się w uczuciu, że musimy dosłownie "stworzyć z własnego żebra "coś takiego, jak ta druga osoba, jeśli wcale by nie istniała.

( żebro jest symbolem wewnętrznej pustki, ktòrą odczuwa każda płeć; jedynie osoby dojrzałe potrafią wypełnić tę pustkę kochając, ale nie biorąc w posiadanie i nie stając się cudzą własnością )

Moc miłości przejawia się przede wszystkim w tym, że jest ona zdolna do przekształcenia dziecka w osobę dorosłą. To miłość otwiera przestrzeń dla nowego poczucia bezpieczeństwa, w której dziecko może opuścić ręce rodziców angażując się w nowy związek w sposòb wolny i w tym samym momencie intymnie wiążący. W pewnym sensie można bez wątpliwości udowodnić, że w każdej miłości małżeńskiej żyją elementy miłości dziecka do jego rodziców i tylko wtedy, gdy zaufanie do ukochanej osoby i własnej osobowości jest wystarczająco duże, jest się w stanie "opuścić ojca i matkę", i złączyć się ze swym partnerem (...)
W miłości mężczyzny i kobiety pojawiają się ponownie emocjonalne i infantylne relacje z własnymi rodzicami; (...) tajemnica miłości tkwi w nauczeniu się jak pewnego dnia porzucić roszczenia, by ta druga osoba musiała ponownie podarować lub zastąpić własnym istnieniem poczucie bezpieczeństwa, ktòre partner znalazł jako dziecko w swoich rodzicach, a pytanie brzmi: na jakich warunkach takie wyrzeczenie jest możliwe...



"Strzeżcie się uczonych w Piśmie. Z upodobaniem chodzą oni w powłòczystych szatach, lubią pozdrowienia na rynku, pierwsze krzesła w synagogach i zaszczytne miejsca na ucztach." (Mk 12,38-39) ( interesujący jest ròwnież werset 40 )
Jezus nie wierzył, by istniała potrzeba ostrzegania przed prostytutkami, ani buntownikami, ani grzesznikami publicznymi, ani nawet przed tak zwanymi elementami anty-społecznymi. Przeciwnie, wszyscy ci ludzie chętnie zbliżali się do Jezusa, a wielu z nich stało się jego uczniami. Jezus ostrzegał przed licencjonowanymi kaznodziejami Boga jak przed diabłem we własnej osobie.









Wierność to postawa, która rodzi się z miłości; wierność nie jest fundamentem, ale konsekwencją.













Gdyby ludzie przestali utożsamiać się z rzeczami, które nie są nimi, gdyby potrafili na odwròt - rozpoznać siebie, własne istnienie we wszystkich formach egzystencji, we wszystkich rzeczach i istotach żywych, mogliby ugasić pragnienie istnienia, pragnienie życia, ktòre to sprawiło, że stali się więźniami wiecznie obecnych cykli pustki i absurdu; wòwczas staliby się zdolni do odczuwania oświeconego współczucia dla wszystkich stworzeń i nie mieliby już żadnego powodu, aby ranić siebie nawzajem. 


(...) Kiedy zajmujemy się ludzką zdolnością do miłości, musimy zdać sobie sprawę z tego, co w świetle agresywności ludzkiej stało się od dawna pewnością: jeśli chodzi o sposób, w jaki staramy się moralnie uregulować relacje między płciami, nie zdołaliśmy jeszcze wyjść z epoki kamienia: wydaje się, że nadal dominuje "naturalna" identifikacja pomiędzy miłością, seksualnością i posiadaniem, więc po prostu, konsekwentnie i logicznie, "przejmujemy w posiadanie" kochaną osobę i przekształcamy ją w naszą "własność". Na potwierdzenie tego sposobu myślenia nadal uważa się za obowiązek każdego ustawodawstwa państwowego, a nawet kościelnego, przekształcenie spraw sercowych w kwestię posiadania fizycznego i materialnego i zredukowanie miłości do tytułu prawa własności. Gdy widzimy zwłaszcza Kościół katolicki, ktòry nieprzerwanie identyfikuje miłość z małżeństwem, a małżeństwo z wychowywaniem dzieci, pomimo przerażającego zagrożenia przeludnieniem, musimy wyraźnie przypomnieć, że Chrystus (a także Budda) nie uznawał za swoje zadanie społecznej stabilizacji instytucji małżeństwa; Chrystus nie dotknął nawet jednym słowem tak ważnej dla Kościóła kwestii monogamii lub poligamii i Jego nieliczne w tym temacie wystąpienia dotyczyły wyłącznie ograniczenia arbitralności mężczyzn wobec kobiet. (...) To, co leżało mu na sercu, było raczej powszechnym, uniwersalnym braterstwem we wzajemnych związkach międzyludzkich; nie powiązania rodzinne, ale zwązki serc, harmonia uczuć, powinowactwo wewnętrzne i wzajemna duchowa przynależność miały być podstawą stosunków między ludźmi i kierować ich do Boga. Jak widać, po dwóch tysiącach lat, jesteśmy wciąż na początku drogi, ktòrą Jezus nam pokazał, ukazując miłość jako postawę bezinteresownej dobroci; dziś nadal tworzymy liczne problemy z naszych obaw i niepokojòw w obliczu "seksualności", z naszego bolesnego wstydu przed płcią przeciwną, a nawet wydaje się być legalne, a nawet obowiązkowe pozostawanie w "czystości" kosztem stanu zdrowia psychicznego u innych lub deklarowanie słabo dominowanej "nieczystości" ceną cnoty.



Tylko ci, którzy źle traktują miłość, naprawdę muszą bać się śmierci; i tak: albo śmierć dojrzeje przez lata jako trujące owoce miłości udręczonej przez lęki i poczucie winy, albo strach przed miłością pozostawi za sobą życie puste i zdeformowane.
















Najlepszym sposobem na poznanie dowolnej religii i kultury jest zbadanie stosunku ludzi do miłości i do śmierci, dwòch kwestii ściśle ze sobą powiązanych.





Katolicka teologia moralna (...) tak naprawdę podążyła za instynktowną techniką zachowania zapisaną wyraźnie w pniu mózgowym tak w przypadku ptakòw, jak i ssaków, gdy kategorycznie domaga się do dni dzisiejszych, by ​​matka zobowiązana była do poświęcenia siebie w sytuacji, gdy w trakcie porodu zmuszona będzie wybierać między życiem dziecka a swoim własnym, jedynie z tej ogòlnej przyczyny, że sama już żyła, podczas gdy jej dziecko chciałoby dopiero żyć. W rzeczywistości Kościół katolicki, ze swą doktryną absolutnego prymatu dobra dziecka nad dobrem swych rodziców, zdogmatyzował, nie zdając sobie z tego sprawy, instynktowne zachowanie pochodzące ze świata zwierzęcego. Ale to właśnie dlatego powstaje paradoksalna sytuacja: podczas gdy do tej pory wyjaśnialiśmy, że niektórzy ludzie mogą stać się ofiarami pewnych starożytnych mechanizmów zachowania, tutaj musimy starać się zapobiegać ich ofierze w imię pewnej ideologii popartej jedyną instynktowną motywacją, bez uwzględnienia ogólnej sytuacji: matka, która w trakcie porodu musi poświęcić swoje życie dla dziecka, może mieć troje innych dzieci, które bez niej nie będą wiedziały jak żyć, może mieć męża, którego kocha, matkę wymagającą opieki, więc krótko mówiąc: konieczne i istotne jest, by zawsze brać pod uwagę całą sytuację tak, aby zapobiec, by pojedynczy czynnik determinował całokształt zachowania.

Jeśli prawidłowa jest diagnoza religii, według której cała ludzkość i każdy poszczególny jej członek żyją w kłamstwie i, bez łaski zbawienia od ich cierpienia, nie są ze swej natury zdolni do życia zgodnie z prawdą, wòwczas kłamstwo nie jest wyjątkiem ale zwykłym zdarzeniem, a nawet podstawowym warunkiem bytu ludzkiego. Za poglądem tym nie można przytoczyć jedynie argumentòw teologicznych, ale także argumenty czysto historyczne. Obserwując rozwój ludzkiej historii musimy przyznać, że wraz ze wzrostem inteligencji, kłamstwo doświadczyło ogromnego rozprzestrzenienia się, nie tylko dlatego, że każde kłamstwo zawsze wymaga pewnej dawki inteligencji, ale też dlatego, że kłamstwo jako akt przemocy słownej, często pomaga uniknąć aktòw przemocy materialnej i tym samym jest korzystne dla przetrwania jako całości lub przynajmniej dla tzw. mniejszego zła; ponadto dynamika życia publicznego od początkòw kultury miejskiej wzniosła kłamstwo niemal do rangi prawa cywilnego w celu ochrony sfery prywatnej i wprowadziła je między powszechne zasady grzeczności i uprzejmości. W tych okolicznościach nie dziwi fakt, że ludzkie wspòłżycie przypomina w rzeczywistości, jak deklaruje religia, "Babilon", odkąd jest znacznie impregnowane i charakteryzowane przez fałsz. Szczegòlnie system państwowy nie może zrobić nic innego jak ograniczyć na poziomie krajowym, na mocy pewnych zasad, fałsz, przemoc i egoizm wszystkich, zastrzegając jednocześnie sobie wyższe prawo do oszustwa, w celu zabezpieczenia i utrzymania rzekomego dobra "wszystkich ludzi". Podczas gdy moralność jednostki ludzkiej, w szczególności jej wiarygodność i wierność, są względnie zagwarantowane, by umożliwić i zagwarantować skomplikowaną grę organizacji społecznych i politycznych, wydaje się, że "przywódcy" tych grup w dalszym ciągu nie są zobowiązani do przestrzegania tych samych zasad, w tym samym zakresie i w taki sam sposób, jak inni obywatele.




Używamy przemocy nawet wtedy, gdy przymuszamy daną osobę do życia i to PRZEMOC jest prawdziwym problemem tam, gdzie chcemy wiedzieć, czy dopuszczalne jest skrócić lub przedłużyć życie: nie życiu, ale żywym musimy zadać to pytanie, jeżeli chcemy dostać rozsądną odpowiedź na ten temat.



Często ci, którzy wstępują do seminarium, aby zostać księdzem, robią to nie dla powołania, ale dla bezpieczeństwa, jakie aparat kościelny daje słabej i niepewnej osobowości. W szczególności kleryk często ma nierozwiązane konflikty związane z seksualnością, przywiązaniem do matki, nieumiejętnością kierowania swymi impulsami. Duchowny widzi w Kościele coś w rodzaju macicy lub łona, które powinno go chronić przed wciąż otwartą kwestią seksualną: poprzez ślub czystości i posłuszeństwa kleryk łudzi się, że może przezwyciężyć swój problem bez konieczności zajmowania się nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz